Dzisiaj był dziwaczny dzień. Wychodząc z hotelu przypadkiem poznaliśmy pana z Hawajów, który nas zaczepił i zabrał na ogroomną kolację, gdzie próbowaliśmy kolejnych nowych smaków… a to krewetki na słodko, a to pikantne, suszone ryby, kurczak z chilli, jajka faszerowane wieprzowiną, krwista grillowana wołowina, sałatka z kiełków, sałatka z warzyw o których istnieniu nawet nie słyszałam i wiele innych, wszystko z kuchni południowo tajskiej. W zasadzie nie wiem, dlaczego to zrobił, może po prostu potrzebował towarzystwa. A może wyglądaliśmy na głodnych… ;p
Byliśmy też na tajskim masażu! Nareszcie! Masaż całego ciała, który trwa godzinę kosztował nas 20 zł od osoby. Przydzielono nam podwójną lożę, a poza masażystkami ugniatało nas też nasze dziecko, które dryfowało z jednego materaca na drugi. Masaż – rewelacja, choć wyszliśmy po nim nieco bardziej obolali. Tajskie masażystki, to masochistki.
Właśnie pakujemy manatki, bo jutro czeka nas lot na przepiękne południe Tajlandii. Tydzień, to wystarczająco dużo czasu na pobyt w mieście. Pora na oddech świeżym powietrzem. Ruszamy na Koh Phangan <3
3 Comments
jaka przygoda z tym jedzeniem, zazdroszczę :) i całej reszty też :)
Super! My w marcu do Tajlandii więc czekamy na relację :)
Zapraszam do siebie :) dopiero zaczynam, ale kto wie, może Ci się u mnie spodoba :)
fochzprzytupem.blogspot.com
To czekam z niecierpliwością na zdjęcia !!! :)
Słońca, słońca, słońca :)
Leave a Reply